Jak oglądać filmy, to tylko te dobre. 1917 jest szokujący, nieszablonowy i efektowny, jednak pozostawia w głowie to znajome, słodko-gorzkie wrażenie. Gdyby nie jego szturm na Złote Globy i Oscary, to pewnie nigdy bym na niego nie zwróciła uwagi. Bo to przecież tylko (i aż) wojna, śmierć i heroizm, pięknie brzmią w opowiadaniach, jednak w kinematografii nudzą, nużą, ale również potrafią bardzo mocno dobić. Oto pokłosie Miasta44 - siermiężnego i mocno przerysowanego filmu wojennego, który osiągnął rezultat przeciwny do zamierzonego. Na szczęście, 1917 jest daleki od takiego opisu. Jest właściwie daleki od jakiegokolwiek opisu ,,typowego’’ filmu wojennego.
Przede wszystkim, nie przedstawia turpistycznych obrazów Drugiej Wojny Światowej, lecz jej poprzedniczkę - Wielką Wojnę, przez którą już dwa lata później pewien młody malarz z Austrii postanawia dołączyć do partii będącej prekursorką niesławnej NSDAP. Czas i miejsce fabuły nie są przypadkowe, historia filmu miała zostać opowiedziana reżyserowi Samowi Mendesowi przez jego dziadka. Nie chcę zdradzać jednak wszystkich szczegółów. W dużym uproszczeniu to po prostu historia dwóch młodych Brytyjczyków wyrwanych z ich "codziennej prozy" żołnierskiego życia. Mają przekroczyć niebezpieczne pole bitwy i dostarczyć wiadomość będącą ratunkiem dla 1600 żołnierzy takich, jak oni sami, w bardzo krótkim czasie. Nie dość, że stawka jest wysoka, a niemal większa niż śmierć (tak, to celowe nawiązanie do awangardowego dzieła Patryka Vegi), to również posiada zabarwienie osobiste dla jednego z naszych bohaterów. By uratować swoich pobratymców, nie mogą dać się zabić, nie mogą się spóźnić, nie mogą zawieźć. Nie jest to byle jaką podstawą pod scenariusz dla zwycięskiego dzieła Złotych Globów, jednakże to właśnie nie opowieść gra tu pierwsze skrzypce.